Camping Aneto- Benasque- Barcelona
Ostatnie
trzy kilometry z plecakami pokonaliśmy między polem kempingowym a
Benasque, skąd mieliśmy dostać się autobusem do Barcelony. W
Benasque okazało się, że na autobus trzeba będzie poczekać kilka
godzin, zatem nasze kroki skierowaliśmy do szynku z tapas. Jedliśmy
i piliśmy, jakbyśmy chcieli wyprzeć z pamięci dietę ostatnich
tygodni: na śniadanie nieskomplikowane chorizo, zazwyczaj z
czerstwym pieczywem, na obiadokolację zgrzebny kuskus z pasztetem.
Plus porcje czekolady jako słodki doping. Teraz zaś hulanki,
swawole. Oliwki, patatas bravas, tapas przeróżnej maści, a do tego
koniecznie czerwone wino. Delicje! Za obżarstwo przyszło nam
oczywiście zapłacić później w czasie podróży do Barcelony. Za
każdym razem, kiedy autobus wchodził w zakręt (a wchodził
programowo często, bo droga serpentynami się wiła), nasze żołądki
były poddawane próbie wytrzymałości. Wydawało się, iż
kierujemy się raczej w stronę Rygi niż Barcelony.
Powróciwszy
na miasto łono, poczuliśmy się jak rybki akwariowe, które
utraciły kontakt z bazą. Powietrze było duszne, gęste i lepkie.
Ilość ludzi pędzących po chodnikach i sznury aut przesuwające
się po ulicach przyprawiały nas o ból głowy. Po tym brutalnym
zderzeniu z cywilizacją, pobyt w Pirenejach wydawał się być
jedynie pięknym snem, z którego niestety przyszło się obudzić.
Przyrzekliśmy sobie wtedy: Pireneje, we will be back!