wtorek, 9 sierpnia 2011

GR11 Dzień szósty


Ansalonga (1310m) - Refugi de Coma Pedrosa (2260m)

 

Na dzień dobry siurpryza pogodowa w postaci przymrozku, który rozpanoszył się na polu kempingowym, zamrażając powierzchnię namiotu i jego pałąki (może Jacek Dukaj osadziłby akcję drugiej części "Lodu" na Półwyspie Iberyjskim?). Dzwoniąc zębami, odprawiliśmy ekspresowo poranny ceremoniał "Wyjścia Na Szlak". Na szczęście rześkie powietrze i raźny krok tworzą idealną parę i szczękanie paszczęk wkrótce ucichło.
Wdrapaliśmy się na przełęcz Coll de les Cases (1965m) w towarzystwie jeszcze niewinnego przedpołudniowego słońca. Tutaj zatrzymaliśmy się na krótki postój, żeby objąć dłuższym spojrzeniem panoramę pełnych majestatu gór.


Z przełęczy szlak wiódł dość ostro w dół w stronę Arinsalu, gdzie skusiliśmy się na cafe con leche i croissanty. Wystarczył krótki rekonesans po miasteczku przy okazji sprawunków na dalszą drogę, żeby stwierdzić, że Arinsal zaprzedało duszę komercji turystycznej gubiąc gdzieś po drodze swój lokalny indywidualizm. Anglojęzyczne nazwy, Irish Puby i półki sklepowe uginające się od British Home Food miały sprawić przede wszystkim, że brytyjscy amatorzy pieszych wędrówek i sportów zimowych poczują się jak w domu.

Kiedy bez żalu opuszczaliśmy Arinsal , słońce wisiało już wysoko na niebie, próbując prześwidrować nas na wylot swoimi promieniami. Za miastem szlak biegł początkowo wzdłuż rozgrzanego asfaltu, ale szybko schował się w lesie, dając schronienie przed słonecznym żarem. Szliśmy niespiesznie, rozleniwieni upałem, co jakiś czas podskubując dorodne jagody z kęp borowin rosnących przy pnącej się w górę ścieżce; wymijani przez grupki niedzielnych turystów w białych adidaskach, których z kolei wymijaliśmy my, gdy ścieżka traciła swą łagodną naturę.


W końcu osiągnęliśmy Refugi de Como Pedrosa. Przestrzeń otaczająca schronisko, ciągnęła się aż po niebotyczne góry, a jej ogrom nieomal pozabwiał tchu...




Brak komentarzy: