Ansalonga (1310m) - Refugi de Coma Pedrosa (2260m)
Na
dzień dobry siurpryza pogodowa w postaci przymrozku, który
rozpanoszył się na polu kempingowym, zamrażając powierzchnię
namiotu i jego pałąki (może Jacek Dukaj osadziłby akcję drugiej
części "Lodu" na Półwyspie Iberyjskim?). Dzwoniąc
zębami, odprawiliśmy ekspresowo poranny ceremoniał "Wyjścia
Na Szlak". Na szczęście rześkie powietrze i raźny krok
tworzą idealną parę i szczękanie paszczęk wkrótce ucichło.
Wdrapaliśmy
się na przełęcz Coll de les Cases (1965m) w towarzystwie jeszcze
niewinnego przedpołudniowego słońca. Tutaj zatrzymaliśmy się na
krótki postój, żeby objąć dłuższym spojrzeniem panoramę
pełnych majestatu gór.
Z
przełęczy szlak wiódł dość ostro w dół w stronę Arinsalu,
gdzie skusiliśmy się na cafe con leche i croissanty. Wystarczył
krótki rekonesans po miasteczku przy okazji sprawunków na dalszą
drogę, żeby stwierdzić, że Arinsal zaprzedało duszę komercji
turystycznej gubiąc gdzieś po drodze swój lokalny indywidualizm.
Anglojęzyczne nazwy, Irish Puby i półki sklepowe uginające się
od British Home Food miały sprawić przede wszystkim, że brytyjscy
amatorzy pieszych wędrówek i sportów zimowych poczują się jak w
domu.
Kiedy
bez żalu opuszczaliśmy Arinsal , słońce wisiało już wysoko na
niebie, próbując prześwidrować nas na wylot swoimi promieniami.
Za miastem szlak biegł początkowo wzdłuż rozgrzanego asfaltu, ale
szybko schował się w lesie, dając schronienie przed słonecznym
żarem. Szliśmy niespiesznie, rozleniwieni upałem, co jakiś czas
podskubując dorodne jagody z kęp borowin rosnących przy pnącej
się w górę ścieżce; wymijani przez grupki niedzielnych turystów
w białych adidaskach, których z kolei wymijaliśmy my, gdy ścieżka
traciła swą łagodną naturę.
W
końcu osiągnęliśmy Refugi de Como Pedrosa. Przestrzeń otaczająca
schronisko, ciągnęła się aż po niebotyczne góry, a jej ogrom
nieomal pozabwiał tchu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz