poniedziałek, 8 sierpnia 2011

GR11 Dzień piąty

Encamp (1280m) – Ansalonga (1310m)

 

 
O 6:30 przywitała nas cisza, ciemność i chłód poranka, który niedługo przeistoczyć się miał w żar, dość mocno odczuwalny na skórze przywykłej przez ostatni rok do dość sporadycznego widoku słońca i to jeszcze zazwyczaj przez kilka warstw odzieży Szybki przemarsz przez uśpione jeszcze miasto doprowadził nas krętymi uliczkami starówki do kościółka górującego nad Encampem. Ostatnie spojrzenie wstecz, głęboki wdech i przed siebie, zakosami w górę zbocza, coraz wyżej, coraz cieplej. Po około 2 godzinach podchodzenia, głównie przez las [ na szczęście dla kremu z filtrem UV, który mógłby nie podołać ( jak się okazało kilka dni później, w innym miejscu – nie podołał)], osiągnęliśmy przełęcz Coll d'Ordino ( 1970m). Od tego miejsca leśną drogą, z licznymi przystankami na rosnące tu i ówdzie poziomki, zaczęliśmy zejście ku Ansalondze, która miała być celem naszego dzisiejszego dnia.

Czy znów zrzucić to na dbałość o szczegóły topograficzne przedstawione na mapie, które ni cholery nie chciały dopasować się do istniejących w terenie, wywołując lekką frustrację ( lekko powiedziawszy), czy też na temperaturę, wagę plecaków, które w Encampie zostały odchudzone o ( uwaga):
  1. koszulkę m,
  2. połowę kartek z zeszytu, bo pewnie i tak nie zapiszemy całego ( zapisaliśmy 1/4)
  3. połowę kilogramowego opakowania kuskusu
czy też po prostu zwykły hedonizm, ale zdecydowaliśmy się wybrać krótszy wariant dojścia do miejsca noclegu. Do tej pory jesteśmy wdzięczni hedonizmowi ( na twórcach mapy jeszcze niejeden raz wieszaliśmy psy) za tą decyzję. Okazało się bowiem, iż szlak wiedzie przez malownicze miasteczko Ordino, do którego zdecydowaliśmy się wrócić zaraz po rozbiciu się na polu namiotowym.




Upragniony prysznic, wypranie i rozwieszenie ubrań i ruszyliśmy z powrotem ku Ordino, by powłóczyć się po brukowanych uliczkach i może coś przekąsić. Z tym drugim jak zwykle mieliśmy problem, nie mogąc podjąć decyzji gdzie chcemy siąść, co zjeść, za ile... w końcu zdecydowaliśmy się na restauracje Topic przy hotelu Coma ( stoliki wzdłuż ulicy, która przechodzi przez starówkę, zaraz nad parkiem). Powodem dlaczego opisuje tak dokładnie gdzie lokal się znajdywał jest to, iż zjedliśmy tam w swoim życiu najlepsze calzone, kropka. Do posiłku kieliszek czerwonego wina, potem espresso i czysta radość z leniwie płynącego czasu.


Brak komentarzy: