Encamp (1280m) – Ansalonga (1310m)
O
6:30 przywitała nas cisza, ciemność i chłód poranka, który
niedługo przeistoczyć się miał w żar, dość mocno odczuwalny na
skórze przywykłej przez ostatni rok do dość sporadycznego widoku
słońca i to jeszcze zazwyczaj przez kilka warstw odzieży Szybki
przemarsz przez uśpione jeszcze miasto doprowadził nas krętymi
uliczkami starówki do kościółka górującego nad Encampem.
Ostatnie spojrzenie wstecz, głęboki wdech i przed siebie, zakosami
w górę zbocza, coraz wyżej, coraz cieplej. Po około 2 godzinach
podchodzenia, głównie przez las [ na szczęście dla kremu z
filtrem UV, który mógłby nie podołać ( jak się okazało kilka
dni później, w innym miejscu – nie podołał)], osiągnęliśmy
przełęcz Coll d'Ordino ( 1970m). Od tego miejsca leśną drogą, z
licznymi przystankami na rosnące tu i ówdzie poziomki, zaczęliśmy
zejście ku Ansalondze, która miała być celem naszego dzisiejszego
dnia.
Czy
znów zrzucić to na dbałość o szczegóły topograficzne
przedstawione na mapie, które ni cholery nie chciały dopasować się
do istniejących w terenie, wywołując lekką frustrację ( lekko
powiedziawszy), czy też na temperaturę, wagę plecaków, które w
Encampie zostały odchudzone o ( uwaga):
- koszulkę m,
- połowę kartek z zeszytu, bo pewnie i tak nie zapiszemy całego ( zapisaliśmy 1/4)
- połowę kilogramowego opakowania kuskusu
czy
też po prostu zwykły hedonizm, ale zdecydowaliśmy się wybrać
krótszy wariant dojścia do miejsca noclegu. Do tej pory jesteśmy
wdzięczni hedonizmowi ( na twórcach mapy jeszcze niejeden raz
wieszaliśmy psy) za tą decyzję. Okazało się bowiem, iż szlak
wiedzie przez malownicze miasteczko Ordino, do którego
zdecydowaliśmy się wrócić zaraz po rozbiciu się na polu
namiotowym.
Upragniony
prysznic, wypranie i rozwieszenie ubrań i ruszyliśmy z powrotem ku
Ordino, by powłóczyć się po brukowanych uliczkach i może coś
przekąsić. Z tym drugim jak zwykle mieliśmy problem, nie mogąc
podjąć decyzji gdzie chcemy siąść, co zjeść, za ile... w końcu
zdecydowaliśmy się na restauracje Topic przy hotelu Coma ( stoliki
wzdłuż ulicy, która przechodzi przez starówkę, zaraz nad
parkiem). Powodem dlaczego opisuje tak dokładnie gdzie lokal się
znajdywał jest to, iż zjedliśmy tam w swoim życiu najlepsze
calzone, kropka. Do posiłku kieliszek czerwonego wina, potem
espresso i czysta radość z leniwie płynącego czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz