czwartek, 18 sierpnia 2011

GR11 Dzień piętnasty


Lac Rius - Refugio d'Angliòs (2220m)

 

Poranek przywitał nas ołowianym spojrzeniem i burzowymi pomrukami. Wkrótce krople deszczu poczęły bębnić o taflę jeziora. Niespodziewana zmiana pogody uwięziła nas w namiocie, na szczęście na krótko i wkrótce mogliśmy, zebrawszy swój przenośny dobytek, ruszyć dalej. d. trochę utyskiwał, jako zwyczajowy nosiciel namiotu, bo po deszczu został obdarzony dodatkowymi kilogramami.

Ścieżką biegnącą wzdłuż jeziora doszliśmy do Port de Rius (2355m). Z tego miejsca szlak prowadził w dół aż do samego Refugi Saint Nicoalu. Trzeba było jednak bacznie patrzeć pod nogi, bo na zygzakowatej drodze roiło się od mokrych kamiorów, kamieni, kamyczków, na których można było łatwo stracić równowagę.

Słońce łaskawie wyjrzało zza deszczowych chmur, kiedy mijaliśmy schronisko Saint Nicoalu. Na odpoczynek zatrzymaliśmy się dopiero kilka kilometrów za nim, przy zaporze Embalse de Senet (Moralets) (1435m) mając za sobą prawie 900 metrowe zejście. Zaś w perspektywie pokonanie niemal podobnego odcinka, tylko, że w górę. Zapowiadało się ciężkie popołudnie, dlatego też ociągaliśmy się z wyruszeniem w dalszą drogę.

Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Nasze niepokoje związane z tym etapem wędrówki okazały się niepotrzebne. Owszem, szlak wiódł przez zalesione zbocze ostro w górę, ale jego stromizna w pewnym sensie skracała jego dystans. Tak więc wdrapaliśmy się na przełęcz w żwawym tempie i bez specjalnego zmęczenia. Ha. Po prawie dwóch tygodniach nasze boskie ciała najwyraźniej nabrały tężyzny i krzepkości.

Impet, z jakim się poruszaliśmy, został skutecznie zredukowany przez silny wiatr w dolinie, w której usadowiło się Refugio d'Angliòs. Tutaj wyszło na jaw znużenie i wyczerpanie długą wędrówką. Jednogłośnie podjęliśmy decyzję o nocowaniu w refugi, jako że żadne z nas nie objawiało entuzjazmu do rozbicia namiotu. Maciupkie schronisko, kiedyś zapewne przystań dla pastuszków, pachniało drewnem i górami. Przytuliło nie tylko nas, ale i hiszpańską parę, która maraton GR11 chciała zamknąć w 28 dni za cenę pokrwawionych pięt i naciągniętych mięśni.


Odgłosy trzeszczących desek i skowyt wiatru nad schroniskiem ukołysały nas szybko do snu.

Brak komentarzy: