czwartek, 4 sierpnia 2011

GR11 Dzień pierwszy

Barcelona - Puigcerda (1202m) - Refugio de Malniu (2138m).


Śpieszno nam było w Pireneje wielce, więc zerwaliśmy się skoro świt, żeby pognać na dworzec autobusowy. Pośpiech wynikał też z obaw, że będziemy narażeni na jakieś perturbacje czyhające na zagranicznego turystę w Barcelonie. Nic z tych rzeczy. Bez problemu nabyliśmy bilety do Puigcerdy w automacie biletowym i mając jeszcze zapas czasu, zasiedliśmy w dworcowej kafeterii na śniadanie (cafe con leche i croissanty, mniam mniam), gdzie gwarzyliśmy o różnicach cywilizacycjnych w kontekście PKS a hiszpański jego odpowiednik...

Parę godzin później wysypaliśmy się z autobusu w Puigcerdzie i żeby na szlak nie wyruszać o pustym żołądku, skusiliśmy się na cafe con leche i kanapki w restauracji nieopodal dworca. Pojawienie się w niej miejscowego księdza na wodę mineralną i oliwki, potraktowaliśmy jako dobry znak na dalszą drogę, w którą niespiesznie z powodu niebotycznego upału wreszcie ruszyliśmy.

Szliśmy i szliśmy, czasem błądząc, bo biało-czerwone poziome paski charakterystyczne dla GR11, pojawiały się i znikały, a mapa też nie grzeszyła dokładnością (GR11, La Senda Pirenaica, Prames S.A., wydanie hiszpańskojęzyczne). Wyschnięci na wiór, a zarazem spoceni jak wiewiórki pod wieczór dotarliśmy do Refugio de Malniu. Szybciutko uiściliśmy wymagane opłaty (4 euro za osobę), w ekspresowym tempie rozbiliśmy namiot, próbując znaleźć miejsce wolne od zasuszonych krowich placków. Sprawców nie było widać, ale słychać, a jakże, długo w ciemną noc się dało...

Brak komentarzy: