piątek, 12 sierpnia 2011

GR11 Dzień dziewiąty


Àreu (1225m) - Tavascan (1120m)

 

Wczorajsza reanimacja w Àreu niestety demotywująco wpłynęła na chęci do dalszej wędrówki. Rozum nakazywał iść, dolne kończyny odpowiadały, że są już zmęczone. W tym miejscu należy podkreślić, że jak dotąd obydwie pary stóp trzymały się dzielnie, odporne na odparzenia, odciski i inne deformacje typowe dla tych części ciała. Na szczęście po godzinie marszu, nogi odnalazły zagubiony przez wczorajszy wypoczynek rytm.

Słońce znów próbowało udowodnić swoją wyższość nad maluczkimi, zsyłając snopy światła na już całkiem nieźle zabrązowioną skórę. d. kazał cieszyć się tym zjawiskiem, przywołując argument, iż będziemy tęsknić za takim nieznośnym upałem za parę tygodni, jak tylko wylądujemy w Aberdeen. Słuszna racja, ale wówczas nie byłam ze słońcem w najlepszej komitywie.


Na wysokości Coll de Tudela (2243m) zatrzymaliśmy, żeby chłonąć piękno przyrody. Dla takich widoków warto żyć. Nawet za cenę okrutnego pocenia się w słońcu.



Od tego miejsca iść nam było dane już tylko w dół, co w epoce sprzed osławionego zejścia z Portella de Baiau było moją ulubionym etapem wędrówki. Po drodze spotkaliśmy też kilku amatorów GR11, którzy okazali się obywatelami Izraela. O ile, pierwsza para, którą minęliśmy zdawała się miło kojarzyć naszą drogą ojczyznę ("Polish people are beatiful"), o tyle, młodzieniec, napotkany w następnym rzucie, jak tylko usłyszał, że jesteśmy z Polski, spojrzał na zegarek i oznajmił, że musi już iść.

Dystans między Àreu a Tavascanem wynosi około 18km. Tempo przejścia mieliśmy fatalne, za co odpowiedzialność wydaje mi się, można złożyć na nieprzyjazne zachowanie słońca i fatalny dobór rzeczy w plecakach, które ciążyły z każdym krokiem coraz bardziej. Li i jedynie.

Późnym popołudniem trafiliśmy do Tavascanu, niewielkiego miasteczka, którego życie towarzyskie skupiało się wzdłuż głównej ulicy z licznymi restauracjami i hotelami, między którymi znalazł się też niewielki sklepik, otwierany na życzenie klientów, z żydowskimi (nomen omen) cenami towarów.

Pozwoliliśmy sobie na wieczerzę w ogródku jednej z restauracji, jednak nie odczuliśmy satysfakcji konsumenckiej. Mało, drogo i bezpłciowo. Za to nocleg mieliśmy całkiem przyzwoity. Usadowiliśmy się z namiotem nad miasteczkiem, w ruinach domostwa z widokiem na jezioro...


Brak komentarzy: